Koleżeńska przysługa – na kłopoty Szczepański
Niedawnymi czasy zadzwoniła do mnie moja szkolna koleżanka. „Rafał pomóż, córka się buduje i jak do tej pory nie znalazła fachowca od dachu godnego zaufania…”. No tak, jak trwoga…
Budowa była prowadzona blisko sto kilometrów od mojej miejscowości i, szczerze, na początku nie miałem pomysłu, jak pomóc dziewczynie, ale jakoś trzeba było. Pierwsze, co mi przyszło na myśl to, że znam jednego dekarza, który pracuje w tamtym rejonie i postanowiłem do niego zadzwonić. Od słowa do słowa kolega stwierdził, że za więźbę to on się nie weźmie, ale zadeskować i opapować w tym roku to może, a dachówkę położy się wiosną. Sukces połowiczny – pozostało mi tylko znaleźć kogoś od więźby. Myślę, myślę, i chyba sam siebie oszukuję… Nikogo tam innego nie znam, więc postanowiłem sam zmierzyć się z tematem, choć półtoragodzinna podróż w jedną stronę nie napawała mnie szczęściem. Uzgodniliśmy wszystko z inwestorką, a właściwie jej mężem i – cóż – trzeba było ruszyć do dzieła…
Kiedy dostałem telefon od inwestora, że drewno w tartaku już gotowe, zadzwoniłem do kolegi i pytam: „Kazik, pasuje Ci wejść z deskowaniem za dwa, czy trzy tygodnie?”. Odpowiedz brzmiała: „Wiesz co, nie mam czasu, ja tam tego robić nie będę…”. I tyle w temacie.
„Ehh” – zastanawiam się… – „Jak tacy ludzie mogą patrzeć w lustro, skoro ich słowo tak mało (żeby nie napisać, że nic) nie znaczy. Pojechałem robić ową więźbę i mówię do inwestora: „Robimy casting”. Po trzech dniach, prawie jak na „Top Model”, mieliśmy prezentację miejscowych „inżynierów”. Trzy ekipy samych osobowości. Jedni wysiadali z samochodów, drudzy z nich wypadali, no i metodą eliminacji wybraliśmy ekipę do wykonania desek i papy.
Nasz etap prac minął bardzo przyjemnie. Kierownikiem budowy okazała się Pani Inżynier, która – jako jedna z nielicznych kierowników jakich spotkałem w swojej piętnastoletniej karierze – interesowała się budową, a wręcz wiedziała co na niej robię, choć nie zabrakło wiele interesujących pytań, które miały uzupełnić jej wiedzę o zastosowaniu teorii w praktyce. Pełen szacunek i jedyne na co mogę mieć nadzieję, że kiedyś znów trafię na tak dociekliwą i rzetelną osobę w funkcji kierownika budowy. Pozwoliłem sobie Pani Kierownik zadać pytanie, dlaczego jej postawa tak bardzo różni się od tego, jak ten zawód wykonuje większość jej kolegów. „Pieniądze…” – tak brzmiała odpowiedź. Pani stwierdziła, że ona nie pozwala sobie na prowadzenie budów „na odległość” i dokonywanie tylko wpisów na koniec, co jej klienci MUSZĄ zrozumieć i zapłacić odpowiednią stawkę. W końcu chodzi o jej UPRAWNIENIA, a nie warto ich stracić, by zrobić „inwestorowi przyjemność”. Szanuję.
Zakończyłem swój etap budowy, pojawili się dekarze z castingu, wszystko szło ku dobremu, gdy ostatniego dnia ich pracy dzwoni inwestor. „Panie Rafale, oni twierdzą, że dachu jest 275 m2 i za tyle (mnożąc oczywiście przez uzgodnioną stawkę) chcą wynagrodzenia”. Tak ładnie równo wyszło… tylko te metry takie trochę za duże. Zerknąłem na projekt, sam również wcześniej go sprawdzałem i się zgadzało, i poinstruowałem inwestora, by wziął rzut dachu i Panom łaskawie wskazał ilość metrów, za które mogą sobie policzyć wynagrodzenie. Tym oto sposobem tysiączek im się urwał, budowa przynajmniej do marca się zakończyła… a co będzie dalej, może ptaszki na wiosnę nam wyćwierkają.
Z dekarskim pozdrowieniem
Rafał Szczepański
Komentarze