Konstruktorzy, konstrukcje i inne przypadki – na kłopoty Szczepański…
Ostatnio, koledzy, pisałem Wam o nowych „możliwościach”, jakie da nam obecny rząd „dzięki” nowemu ładowi. Przypominam Wam, że w sumie dzięki nowemu prawu, by postawić dom, będzie wystarczającym posiadanie projektu. Nic tylko się cieszyć.
W sumie powinienem napisać, nic tylko śmiać się i to gorzko przez łzy. Dlaczego? Koledzy, na przestrzeni wszystkich swoich lat pracy, mogę powiedzieć z ręką na sercu, że nie spotkałem projektu, w którym nie byłoby błędów konstrukcyjnych. Chociaż, projekt taki idzie do odpowiedniego działu w gminie, urzędzie miasta czy gdzie tam trzeba, nikt z urzędników nie wskazał Inwestorowi choćby jednej nieścisłości. Czy myślicie, że teraz będzie inaczej? Czy teraz urzędnik będzie ponosił odpowiedzialność za niewykrycie błędów konstrukcyjnych w dostarczonej dokumentacji? Wszak on będzie ostatnim nadzorcą z uprawnieniami opiniującym projekt.
Jak ja to wszystko widzę? Po pierwsze, właściciel przyszłej nieruchomości na starcie ma wadliwy projekt, który przy dobrych wiatrach „poprawi” mu w trakcie budowy murarz, cieśla czy elektryk, no ale gdzie te zmiany zapisać skoro nie ma dziennika budowy?
Po drugie, czy rozwiązaniem jest stworzenie projektu indywidualnego? Choć są one warte grube tysiące, również nie chronią przed błędami konstrukcyjnymi. Doskonałym przykładem może być jedna z moich wcześniejszych realizacji przebudowy stropu i dachu. Inwestor za kilka tysięcy zlecił konstruktorowi stworzenie dokumentacji wyżej wspomnianych prac, zostały one oczywiście zatwierdzone w odpowiednim urzędzie, i jakie było zdziwienie klienta, że ja miałem jakieś „ALE”. W zestawieniu drewna na więźbę było kilkanaście pozycji kulawek o długości maksymalnej 10 cm, przekroje drewna oczywiście zaniżone, bo wskazana klasa drewna C27. A strop to raptem rysunek kilkunastu belek bez podanego przekroju i sposobu zakotwiczenia. W trakcie konsultacji z konstruktorem usłyszałem: „Pan zrobi wg swojej wiedzy, bo ja się na tym nie znam”. Innym przykładem jest bezmyślne przerysowywanie warstw przez rzeczonych specjalistów… Skoro nad parterem nie ma stropu, bo jest taras, to po co on nad piętrem… w sypialni.
Moi drodzy koledzy, w nowym ładzie to wykonawca stanie się ostatnim bastionem rozsądku i wiedzy… Dobry, szanowany, polecany specjalista stanie się na wagę złota. To on wskaże błędy, tak by np. dach nie złożył się przy większym śniegu, lub nie było zwarcia w instalacji. Taki wykonawca również tę „wagę złota” powinien poczuć w kieszeni. Obawiam się jedynie, że przez pewien czas, będzie to również okres żniw dla wykonawców „Panie, da się wszystko” i spotkamy się nie tylko z zerwanymi pokryciami dachowymi, ale także z załamanymi lub ugiętymi dachami.
Po trzecie… Po co piszę to ponownie? Nadal będę się upierał, że clou sprawy stanowią “w nowym ładzie” firmy ubezpieczeniowe. Czy jeśli klient zbuduje dom wg projektu, ale z błędami w nim zawartymi to ubezpieczenie będzie działać, a także czy jeśli dom zostanie zbudowany niezgodnie z projektem, ale wg wiedzy budowlanej fachowca, czyli choćby nastąpi wzmocnienie więźby lub dostosowanie przekrojów do zastosowanej klasy drewna (większość projektów z drewnem klasy C30), a np. zerwie pokrycie, co zrobi ubezpieczyciel?
Wiem, martwię się o nie swoje, ale czy na pewno? Czy jeśli stanie się cokolwiek złego np. z więźbą, a okaże się, że np. zmieniliśmy płytki kolczaste będące w projekcie na wkręty ciesielskie, to czy nie będziemy na ławie oskarżonych jako współwinni katastrofy budowlanej? Okazuje się, że nowe prawo stanie się naszym największym wrogiem, co pozostawiam do przemyślenia.
Z dekarskim pozdrowieniem
Rafał Szczepański
Komentarze