Szkoła, szkoła, szkoła, ach to Ty… – na kłopoty Szczepański
Rozpoczyna się nowy rok szkolny. Zatem o czym powinienem napisać, jak nie właśnie o szkole… niach :)?
Koledzy, którzy czytają moje historie, zapewne pamiętają, że ten temat był już przeze mnie poruszany. Grzegorz, Przemek czy Marek, o których między innymi pisałem, to nadal największe autorytety techniczne w naszym małym światku dachowym. Bywając na szkoleniach różnych firm zauważyłem jednak, że w rolę ekspertów zaczynają wchodzić młodzi. Panowie dwadzieścia lat z niewielkim haczykiem występują u producentów w roli szkolących. Prezentują rozwiązania swoim, z reguły starszym również stażem pracy, kolegom i eksperckim tonem wskazują, że takie a takie rozwiązanie ma funkcjonować. Wszystko jest dobrze do momentu… niewygodnych pytań. Hym? Jakie pytania mogą być niewygodne? A no takie, które prezentują np. inny sposób wykonania danego elementu dachu… Albo: czy w przypadku blachodachówki kalenicę należy uszczelnić taśmą rozprężną czy wykorzystać rozwiązanie stosowane pod dachówkę, czyli taśmę kalenicową? Jak powinno wyglądać rozwiązanie okapu, jeśli stosujemy haki doczołowe a nie nakrokwiowe? A co z regionalizmami?
Pytaniem niewygodnym dla Młodych Panów jest każde wykraczające poza wyuczony schemat. Tak schemat. Autorytetem szkoleniowym nie jest ten, który wyuczył się w trzy miesiące wykonania trzech zadań na konkurs i zdobył tytuł Mistrza, choćby Świata. Autorytetem szkoleniowym nie jest ten, który na pytanie czy można inaczej, odpowiada: „ja robię tak, u nas robi się tak, i jest tak najlepiej”… Najgorsze co można zrobić tym Młodym Panom, to dać im poczucie bycia autorytetem w dziedzinie, w której tak naprawdę stawiają pierwsze kroki…
Tak, to jest pierwszy ogólny szkoleniowy błąd, myślę że bardzo duży. Jest jednak jeszcze jeden błąd wielkiej wagi. Dziś chyba każdy przyzna, że czas to pieniądz. Zatem decydując się na udział w szkoleniu oczekujemy czegoś więcej niż postawienia kolacji po prezentacji niezliczonej ilości produktów z oferty. Myślę, mam nadzieję że tak samo jak Wy koledzy, że najważniejsza rzecz w samym szkoleniu to wyniesienie z niego takiego efektu „wow”, który ułatwi naszą pracę, lub wyniesie ją na wyższy poziom. Szkolenia z obróbki komina, albo nauka tego, ile nabić szpilek na kalenicę, to – z całym szacunkiem – banał… Gdzie szkolenia z wolego oka, ale takie nie tylko oparte o karpik? Z dachówki zakładkowej czy choćby z blachy modułowej też można zrobić. Gdzie szkolenia z pływającego okapu i nauka tego, jak prawidłowo na nim zamontować orynnowanie? Dlaczego, w najlepszym wypadku, makieta szkoleniowa to koperta?
Myślę, że to są dwie największe bolączki „naszego szkolnictwa”. Choć jest i trzecia, która niestety nie zależy od producentów czy szkoleniowców. Trzecią bolączką jest uczeń, który wie najlepiej, bo robi tak dwadzieścia lat i jest dobrze, albo „u niego ‘Klient’ jest zadowolony”. Każdy, podkreślę to, KAŻDY rzemieślnik powinien się dokształcać. Są nowe technologie i produkty i naprawdę z każdego szkolenia można coś wynieść, i to nie koniecznie tylko sztućce z kolacji. Myślę o znajomości z człowiekiem, który w interesującej nas firmie coś wie, o poznaniu przedstawiciela handlowego, może dyrektora… O tym, że może kiedyś właśnie ta wyniesiona ze szkolenia wizytówka z odpowiednim numerem telefonu do odpowiedniego człowieka uratuje nas z jakiejś opresji… I to jest być może ten jeden podstawowy powód, dla którego mimo wszystko warto się szkolić.
Z dekarskim pozdrowieniem
Rafał Szczepański
Komentarze