Na rynku

Sztućce w szufladzie czyli Rembrandt czy reprodukcja?

W ostatnim felietonie pisałem Wam, Koledzy, o budowie idealnej. Budowie, która zapowiadała się tak, że mucha nie siada… I co z tą muchą było dalej?


Początek współpracy na linii Architekt – Inwestor – Ja, jak i każdy kolejny dzień na budowie był bliski budowlanemu ideałowi. Każdy nowy pomysł, każde rozwiązanie niosło za sobą zmiany w projekcie i to wprowadzane na bieżąco. W trakcie trzech tygodni na ścianie naszej „jadalni” zawisło kilka poprawek projektu w formacie, żeby nie skłamać, chyba B0. Każdy detal, każde zacięcie czy nawet wkręt ciesielski – był rozrysowany w szczególe. Architekt wymyślił wsparcie słupów na specjalnych śrubach pozwalających na regulację ich wysokości. Był to dla mnie sposób mocowania, z którym spotkałem się po raz pierwszy, zatem na e-mail dostałem link do przykładowego produktu oraz kilka miejsc, gdzie mogę go zakupić. Wizyta Pana Architekta na budowie to było oglądanie każdej krokwi, jej sposobu zamocowania do murłaty, do koszowej itd. Zbadane było, okiem fachowca, każde przewiązanie. Omawiany był rzeczowo każdy kolejny etap budowy: izolacja ogniowa komina i jego obudowa płytkami, wyprowadzenie ciągów wentylacyjnych, wentylacja kalenicy przy zastosowanym deskowaniu i papowaniu… Po prostu ta budowa tak mnie rozanieliła, że powrót do rzeczywistości wydawał się wręcz katorgą. Długo jednak czekać nie musiałem na sprowadzenie mnie na ziemię.
Już kolejna budowa odbiła się na mnie po stukroć. Tak jak poprzednio, inwestor zamówił projekt indywidualny za grube tysiące. Z tym, że indywidualizm polegał na przerysowaniu projektu… Poszerzono garaż o 2 metry, zmieniono panel na rąbek na wymarzoną przez inwestora dachówkę, pełne deskowanie, a resztę pozostawiono bez zmian. Krokwie – zapałeczki z paroma jętkami, bez podparcia na długości ośmiu metrów i szerokości siedmiu, bez płatwi kalenicowej czy też pośredniej, a słupy pozostały w sferze marzeń. Jak to stwierdził murarz, nawet nie byłoby ich jak postawić, bo „dawno nie widział tak chudego żebrowania w monolicie”. Przy spotkaniu z inwestorem, kiedy rozmawialiśmy o jego „zapałkach”, wyciągnąłem projekt wcześniej wspominany by pokazać jak może wyglądać dokument budowlany. Żal mi się człowieka zrobiło. Patrzył na te rzuty i przekroje, jak na dzieło co najmniej Rembrandta… Jak to podsumował – „Na tym projekcie to nawet są narysowane sztućce w zamkniętej szufladzie w szafkach kuchennych”. To chyba jest najlepsze podsumowanie wcześniejszego projektu, jak i powkładania całej budowy, a teraz – przepychanki z architektem i konstruktorem i słyszę tylko jeden argument: „Przecież to liczyłem i wytrzyma”
Tak. Halę w Katowicach też ktoś liczył.

Z dekarskim pozdrowieniem
Rafał Szczepański

5/5 - (2 votes)

Data publikacji: 14 września, 2016

Autor:

5/5 - (2 votes)


Komentarze


Udostępnij artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne artykuły